Gabriela Majcher

Nowy Orlean był po Nowym Jorku miastem, które mnie najbardziej zachwyciło, oszołomiło i oczarowało. To największe miasto stanu Luizjana, ze względu na burzliwą przeszłość mieszają się w nim wpływy hiszpańskie, francuskie, afrykańskie, Indian amerykańskich. Tę mieszankę kultur widać na każdym kroku – zarówno w architekturze, kuchni, muzyce, jak przyglądając się mieszkańcom o różnych rysach, kolorach skóry czy wsłuchując się w mowę.

Nowy Orlean jest otoczony wodami Zatoki Meksykańskiej i ta lokalizacja sprawia, że miasto jest szczególnie narażone na katastrofy naturalne. W 2005 roku huragan Katrina zalał 80 % miasta, w wyniku jego niszczycielskiej siły zginęło 1836 osób, a 705 zostało uznane za zaginione. Obecnie gdzieniegdzie tylko widać ślady huraganu, miasto zostało odbudowane i cieszy oko zarówno bujną przyrodą jak i kolonialną architekturą.

Z czego słynie Nowy Orlean? To przede wszystkim kolebka jazzu, a także…. czarnej magii! W Dzielnicy Francuskiej na każdym kroku słychać muzykę, chwilami miałam wrażenie, że grać tu potrafią wszyscy i wcale nie potrzebują do tego prawdziwych instrumentów – wystarczą przecież wiaderka po farbie czy inne naczynia. To miasto jest bez wątpienia rajem dla miłośników muzyki. Muzyka, gra na instrumencie to bardzo często jedyna możliwość dla lokalnych by wyjść z biedy, w mieście funkcjonuje fundacja rodziny Karnofskich (imigranci z Litwy), która zbiera stare uszkodzone instrumenty, naprawia je i daje dzieciom, by mogły nauczyć się gry i tym samym zarobić na życie. Warto wspomnieć, że właśnie ta rodzina opiekowała się małym Louisem Armstrongiem i przyszłemu genialnemu jazzmanowi dała pieniądze na pierwszą trąbkę.

Oprócz lokali z jazzem mnóstwo jest też sklepików, punktów oferujących magiczne przedmioty lub usługę z użyciem laleczki voodoo…

Do Nowego Orleanu ściągają też miłośnicy dobrej kuchni – w mieście można skosztować najbardziej charakterystycznych czy wręcz legendarnych potraw kuchni kreolskiej, do której należą m.in. zupa gumbo, jambalaya czy kanapka po-boy.

W Dzielnicy Francuskiej, w której bije serce miasta oprócz muzyki i magii jest wspaniała architektura; słynny Jackson Square otaczają charakterystyczne budynki z ażurowymi balustradami i ukwieconymi balkonami, a nieopodal znajduje się słynna cukiernia Cafe du Monde serwująca najpopularniejszy nowoorleański smakołyk – smażone według starej receptury kreolskie pączki – beignets. 

Gdy znuży nas głośna Dzielnica Francuska z jej słynną Bourbon Street warto pospacerować po skąpanej w zieleni zadbanej i wyjątkowej dzielnicy o nazwie District Garden. Okazałe domy z werandami (znane z filmów o amerykańskim Południu), potężne wirginijskie dęby ze zwisającymi epifitami, wypielęgnowane ogrody z egzotycznymi roślinami. Spacerowałam i wydawało mi się, że każdy kolejny dom jest ładniejszy, ogród bardziej atrakcyjny, weranda bardziej klimatyczna. W końcu jednak trzeba było wyjść z tych uroczych uliczek dzielnicy ogrodów i pojechać w równie ciekawe miejsce … czyli słynny cmentarz Lafayette. Nekropolia oprócz walorów historycznych (znajduje się tu wiele zabytkowych grobów i mauzoleów) jest również pięknym, cichym i spowitym lekką mgłą tajemniczości miejscem.

Na koniec pobytu w Nowym Orleanie, po emocjach Bourbon Street i atmosferze cmentarza idealnym pomysłem na spędzenie czasu był rejs po rzece Mississippi. Z pokładu statku można było spokojnie podziwiać nie tylko przyrodę, ale i imponujące posiadłości dawnych plantatorów.

Gabi

  

NOWY ORLEAN I

 

 

Jerzy Moskal
Written by Jerzy Moskal
See Jerzy Moskal's latest posts

Leave a comment