Podróż do Japonii zaczęła się z przytupem! Zwiedzanie tego absolutnie wyjątkowego i bardzo dla mnie orientalnego kraju miało swój początek w Nagoi – mieście, które było siedzibą potężnego rodu Tokugawa. Jego najznamienitszym przedstawicielem był nieodżałowany siogun Ieaysu Tokugawa (polecam przeczytać w Wikipedii jego biografię!). Pod rządami rodu (Tokugawa odsunęli od władzy cesarza) Japonia cieszyła się dwoma wiekami pokoju, nastąpił czas idealny dla nieskrępowanego rozwoju sztuki i kultury. Samuraje z braku charakterystycznych dla siebie zajęć stali się wówczas mecenasami sztuki!
Zamiast rozwijać sztukę wojenną i doskonalić iaidō (jap. 居合道 ) czyli umiejętność dobywania katany zajmowali się estetyczną sferą życia. Twórczość artystyczna kwitła, ale w związku z sakoku czyli polityką izolacji narzuconą przez siogunat nastąpiło duże zahamowanie rozwoju gospodarczego, a także pogorszenie warunków ekonomicznych i życiowych. Po ponad dwustu latach izolacjonizmu nastąpiło podpisanie traktatów handlowych z Rosją, Stanami Zjednoczonymi oraz innymi krajami i ponowne otwarcie granic, a co za tym idzie rozwój gospodarczy, modernizacja zacofanego kraju, polepszenie warunków życia, ale i westernizacja Japonii. Wracając do współczesnej Nagoi – znajduje się tu Muzeum Sztuki Rodu Tokugawa, które otoczone jest alejkami, drzewami, krzewami, rzeczkami i stawami z kolorowymi rybami. W mieście jest oczywiście znamienita siedziba wspomnianego rodu czyli 500-letni potężny zamek warowny (największy w Japonii) i pałac sioguna. Zamek ma 6 kondygnacji wewnątrz, z czego na zewnątrz jest ich widocznych 5, a jego wysokość wynosi 56 metrów. Niestety to, co dziś możemy obejrzeć to rekonstrukcja – obiekt został niemal doszczętnie zniszczony podczas bombardowania w 1945 roku, ale dzięki dokładnym planom i zdjęciom sprzed wojny udało się wszystko idealnie odtworzyć. Pałac siogunów ma zupełnie inny charakter niż europejskie budowle tego typu. W Japonii z racji sejsmicznego charakteru regionu i wynikającego z tego poczucia tymczasowości nigdy nie budowano z rozmachem (próżno w Japonii szukać założeń architektonicznych na wzór podparyskiego Wersalu, wiedeńskiego Schonbrunn czy Pałacu Zimowego w Petersburgu), za to nacisk kładziono między innymi na kunsztownie wykonane naczynia z laki, ceramikę, malowidła ścienne, sztukę kaligrafii czy ikebany.
Po emocjach związanych z zetknięciem z siedzibą legendarnych siogunów emocje jeszcze bardziej wystrzeliły i chyba już do końca podróży nie uczestniczyłam w żadnym tak pasjonującym wydarzeniu! Tuż obok zamku w Nagoi znajduje się arena do walki sumo! Miałam ogromne szczęście, że trafiłam na jeden z sześciu odbywających się corocznie turniejów. Zawody sumo mają miejsce wyłącznie w miesiącach nieparzystych, trzy z nich rozgrywane są w Tokio w hali Ryōgoku Kokugikan w styczniu, maju i wrześniu, pozostałe trzy – w Osace w marcu, w Nagoi w lipcu i Fukuoce w listopadzie. Nigdy nie pasjonowałam się sztukami walki, w ogóle nie jestem fanem żadnej z dyscyplin, a jednak ten jedyny rdzennie japoński sport mnie porwał! Ma w sobie coś elektryzującego, pełne są te zapasy symbolicznych gestów, ruchów, widoczne są nawiązania do religii shintō (pierwotnie zawody odbywały się w świątyni). Przed rozpoczęciem pojedynku zawodnicy rzucają przed siebie garść soli, aby oczyścić arenę dohyō, a następnie wykonują charakterystyczny ruch o nazwie shiko. Czynność ta polega na przenoszeniu ciężaru ciała z nogi na nogę, podnoszeniu ich kolejno w górę i opuszczaniu z mocnym uderzeniem w podłoże. Ruch ten ma znaczenie symboliczne, zapaśnicy uderzając z siłą w pokryty piaskiem ring przepędzają złe moce. Następnie wchodzą do środka kręgu, kłaniają się i przyjmując pozycję kuczną. Ciekawe jest, że opisana powyżej część ceremonialna jest znacznie dłuższa niż sam pojedynek. Zawodnicy mimo swojej tuszy poruszają się szybko i są zwinni, walki nie trwają długo – czasem to ledwie kilka, a czasem kilkadziesiąt sekund! Z ogromnym zainteresowaniem oglądałam starcia sumitów poprzedzone charakterystycznym podnoszeniem nóg. Sport na tyle mnie zaciekawił, że po powrocie do Polski zaczęłam zgłębiać temat, czytałam o historii, zasadach, diecie zapaśników, ceremoniale. Z samych opisów wynikało, że jest to szlachetny sport wywodzący się pierwotnie z rytuałów agrarnych, a następnie przekształcony w rytuał religijny i polityczny, poprzez który kierowano modlitwy o dobrobyt kraju. Japoński serial produkcji Netflix pt. “Sanctuary” zdjął mi klapki z oczu i pokazał nie tyle mordercze treningi, pokorę wobec starszych zawodników, ale przede wszystkim mroczną stronę tego sportu. Serial, mimo iż brutalny, świetnie pokazuje realia jakie panują w stajniach, w których trenują zawodnicy. Serial gorąco polecam!
Nagoja to trzecia co do wielkości aglomeracja miejska w Japonii, liczy ponad 9 mln mieszkańców i zajmuje obszar 325 km kwadratowych. Słynie z organizowanego corocznie konkursu na najwierniejsze odwzorowanie postaci z japońskich kreskówek i komiksów. Na tę sponsorowaną przez państwo imprezę przybywają przedstawiciele z bardzo odległych krajów takich jak Brazylia, Włochy, USA czy Węgry! Ten swoisty konkurs sobowtórów jest pomysłem rządu na promowanie oryginalnej kultury Kraju Kwitnącej Wiśni. Z czego jeszcze słynie Nagoja? Z muzeum kolejnictwa! To miejsce obowiązkowe dla każdego miłośnika pociągów, ale zapewniam, że nawet osoba, dla której pociąg to po prostu środek transportu będzie wizytą w SCMAGLEV and Railway Park zachwycona. W muzeum znajduje się 39 pełnowymiarowych pojazdów kolejowych, symulatory, modele sieci pociągów oraz ekspozycje wyjaśniające techniki kolejowe. Można tu prześledzić rozwój szybkiej japońskiej kolei, wczuć się w rolę maszynisty, zobaczyć jak działają różne mechanizmy (łącznie z tym jak działa spłukiwanie wody w toalecie), nacieszyć wzrok ogromną makietą z poruszającymi się pośród miast, wiosek, gór pociągami. Makiety wykonane są z niesłychaną precyzją – zostały odtworzone całe miasta! Możemy zajrzeć na dworzec, zobaczyć jak pociąg wjeżdża do tunelu, a następnie wyjeżdża na malownicze zielone tereny. Koleje japońskie to duma tego kraju. Są czyste, punktualne, super szybkie i bardzo komfortowe. Ale opowieść o shinkansenach to materiał na inny odcinek Belfra w podróży.
Zapraszam do galerii zdjęć.
—
Gabi
NAGOJA
P.S.
Bardzo serdecznie dziękuje naszej koleżance Gabrysi za przepiękne zdjęcia i reportaż po Japonii.